top of page

- Takim dyliżansem podróżował Chopin

- Chopin's travelling wagon 

Do roku 2010 uważano, że nazwisko Manterys wywodzi się z Zarogowa, od nazwiska francuskiego żołnierza, który osiedlił się w Zarogowie po odwrocie wojsk napoleońskich z Moskwy w 1812 roku.

Szczegółowy przegląd Archiwum Diecezjalnego w Kielcach w 2010 roku wykazał, że nazwisko Manterys było już notowane w księgach parafii w Sławicach około 100 lat wcześniej. W roku 1717, w sąsiednich Szczepanowicach, urodził się Józef Manterys. Zapewne, jego rodzice Marcin i Marianna urodzili się pod koniec lat 1600. Mimo, że pochodzenie nazwiska nadal jest nieznane, na pewno występowało tam przynajmniej pod koniec XVII wieku.

Nie zależnie od tego, ile jest prawdy o francuskim żołnierzu z około 1813 roku, który miał zamieszkać w Zarogowie, nie przyniósł on ze sobą nazwiska Manterys.

Natomiast istnieje możliwość, że legenda o Francuzie o imieniu Martin powstała przez nieporozumienie przy odczytywaniu zapisów w księgach parafialnych tamtych czasów, które były pisane po łacinie a w których imionom własnym nadawano łacińskie brzmienie. Tak popularne wówczas polskie imię Marcin stawało się łacińskim Martin, tak też pisane po francusku.

Po zatem, z powodu panującego analfabetyzmu wśród ludności wiejskiej, nazwisko było pisane tak, jak je poszczególny proboszcz słyszał. Manterys, Manteris, Menteris, Mantyrys, Mentyrys itp. Dla przykładu, najwcześniejszy odczytany zapis z marca 1717 roku o narodzinach Józefa podany jest na spisie jako Manterys, natomiast w samym rejestrze występuje jako Manteris. Czasami występują dwie odmienne wersje w jednym wpisie. Szczegółowa analiza wszystkich znanych nam zapisów wskazuje, że mimo tych nieścisłości, wskazuje o wspólnym pochodzeniu na drzewie rodzinnym.

Nie wyklucza to możliwości, że istniał francuski żołnierz z legendy. Jeżeli nazwisko nie przyszło z Francji z owym Martinem, mógł on po przybyciu na dwór do Zarogowa przyjąć nazwisko pokojówki, będąc uciekinierem z rozbitej armii napoleońskiej, ukrywającym się na dworze u szlachcica? Wszystkie z setek przeglądanych zapisów parafialnych wskazują na chłopskie, a nie szlacheckie, pochodzenie Manterysów na ziemiach miechowskich. Jakakolwiek jest prawda o Francuzie, jednego jesteśmy pewni – nazwisko Manterys występuje w dokumentach około 100 lat przed ucieczką wojsk napoleońskich z pod Moskwy.

Rozmowa ze starszym kustoszem Muzeum Historycznego w Krakowie Stanisławem Piwowarskim
Dyrektor Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia im. Michała Kleofasa Ogińskiego w Miechowie Andrzej Mordawski to także doskonały organizator życia muzycznego w powiecie, uznany akompaniator instrumentalista i znakomity znawca świata artystycznego. Niezmiernie ucieszył się, kiedy w Encyklopedii Muzycznej PWM, wydanej pod redakcją prof. Elżbiety Dziębowskiej (1984), w tomie C-D na stronie 110 przeczytał, że przez stary gród Jaksy – Miechów – przejeżdżał w 1829 roku w drodze do Wiednia 19-letni Fryderyk Chopin, już wtedy zapowiadający się na muzycznego geniusza. Wszystkie znane biografom artysty źródła nie odpowiadają jednak na pytania, jak długo młodzieniec ten gościł w Miechowie.

Historyk Stanisław Piwowarski uzupełnia brakujące wątki tej barwnej opowieści czyniąc z niej arcyciekawą, fabularyzowaną gawędę historyczną. Fakty mieszają się tak doskonale z przypuszczeniami, że całość jawi się mocno przekonująca. A może tak było naprawdę?

Wątpliwości jest wiele, pytań jeszcze więcej. Jak długo zadatek na geniusza gościł w naszym grodzie. Jeśli w ogóle gościł?
Dojdziemy i do tego, ale najpierw postanowiłem wyjaśnić inny problem. Czy był to tylko epizod bez znaczenia w odbywanej podróży, czy może wystąpiła jakaś okoliczność o większej wadze? Z wcześniejszych biografii naszego wielkiego Polaka wynika, że z nastaniem lata 1829 roku Fryderyk zakończył swój trzeci i ostatni rok studiów z teorii i kompozycji w Szkole Głównej Muzyki, a w połowie lipca odjechał dyliżansem z Warszawy przez Kraków do Wiednia, dokąd udał się dla pogłębienia studiów, zawarcia nowych znajomości i poznania życia muzycznego naddunajskiej metropolii.

Jechał więc Chopin do Krakowa. Którędy?
Podróż dyliżansem ze stolicy Królestwa Kongresowego do dawnej siedziby Piastów i Jagiellonów prowadziła starym traktem krakowskim przez Sękocin, Tarczyn, Opoczno, Końskie, Radoszyce, Łopusznę, Małogoszcz, Oksę, Kosów, rejowskie Nagłowice, Sieńsko, Żarnowiec, Tczycę, Uniejów, Chodów, Podmiejską Wolę, Komorów, Kamieńczyce, Jaksice, Przesławice, Kacice, Wieliczkowice (poczta i karczma w Zerwanej); potem już przez teren Wolnego Miasta Krakowa do jego centrum. Zaprzęg pocztowy trasę tę (44 i pół mili) pokonywał latem w ciągu trzech dni, z dwoma krótkimi, 4-godzinnymi noclegami. Pojazd, którym Fryderyk podróżował, był wykonany przez warszawską firmę i mieścił 6 osób. Zaprzęgano do niego 4 konie, które zmieniano na stacjach pocztowych. Jego obsługę stanowiło 2 woźniców i jeden pocztylion.

Czy podróżowały z nim jakieś ważne osoby, wiarygodni świadkowie tej opowieści?
Podróż do Wiednia odbywał Fryderyk pod troskliwą opieką Romualda Hubego, profesora historii na Wydziale Prawa w Uniwersytecie Warszawskim. Towarzyszyły im młode osoby: Ignacy Maciejowski (znany później wykładowca łaciny i greki w liceum), Alfons Brandt (ceniony w latach następnych drukarz i filantrop), Marceli (Teodor Franciszek) Celiński – student Wydziału Lekarskiego UW i Mieczysław Potocki – magnat i awanturnik, syn Szczęsnego Potockiego i jego trzeciej żony Zofii. Droga z Warszawy aż pod Miechów przebiegła bez przygód. Dopiero przed tym miastem zdarzyło się to, o czym zarówno Fryderyk Chopin, jak i jego towarzysze podróży nie chcieli wspominać lub wspominali o tym nader rzadko...

I tu zbliżamy się chyba do sedna tej historii...
Nie tak prędko... Otóż na 20 minut przed przybyciem na stację pocztową w dyliżansie pękła oś. Pojazd jechał stosunkowo wolno, więc nikomu nic się nie stało. Należało się jednak zatrzymać. Wobec tego pasażerowie opuścili dyliżans i stanęli na drodze, obok lasu Chodówki. I wtedy spomiędzy drzew wyszła kobieta – siwiuteńka, drobniutka, pomarszczona i w odzieży będącej strojnym mundurem typowej markietanki Wielkiej Armii Cesarza Napoleona I z 1812 roku.

Nie chce Pan chyba udowadniać, że za młodym Chopinem pociągnęła wiekowa markietanka?
Uchowaj Boże, ale proszę słuchać dalej. Głosem przypominającym recytację aktorki ze Starego Teatru odezwała się do podróżników, tyle że w najczystszym języku francuskim. Szlachetni, młodzi panowie, czemu tak spieszycie za sławą i wielkością? Dlaczego opuszczacie Ojczyznę, która już niebawem będzie w potrzebie? Po co jedziecie wszyscy? Wystarczy przecież, aby wyjechał tylko jeden z was, a który – to przecież wiadomo! Mówiąc to popatrzyła na każdego z osobna bardzo życzliwie. Na koniec zatrzymała swój wzrok na stojącym nieco dalej Fryderyku, podeszła do niego i powiedziała cicho: będziesz nim ty, młody fortepianisto, bo przepowiedziała to moja pani, która ofiarowała ci rzecz noszoną przez ciebie stale.

Pełne zaskoczenie, zdziwienie czy mina niekłamanego zrozumienia u młodego fortepianisty?
Zaskoczenie było spore. Młodzieniec nerwowo sięgnął po złoty zegarek, na którego kopercie wygrawerowano napis w języku francuskim: Donne par Madame Catalani a Frederic Chopin age dix ans (ofiarowany przez panią Catalani 10-letniemu Fryderykowi Chopinowi). Prezent ten otrzymał Fryderyk 3 stycznia 1820 roku od słynnej sopranistki Angeliki Catalani, która w listopadzie roku poprzedniego zjechała do Warszawy. Tam w sali ratusza głównego dała serię koncertów, wzbudzając swymi popisami prawdziwą sensację. Przed wyjazdem poznała Fryderyka i oczarowana jego grą podarowała mu ów zegarek. W tamtych czasach nazywano ją syreną, słowikiem i śpiewającym aniołem. Ówcześni anatomiści twierdzili, że... skład wewnętrzny jej gardła musi odstępować od zwyczajnej budowy ciała ludzkiego. Była pierwszą primadonną, która wprowadziła w zachwyt publiczność całej Europy; od Paryża i Londynu po Moskwę i Petersburg.

To fakt historyczny godny przypomnienia.
W 1801 roku wystąpiła jako nieznana nikomu śpiewaczka w najsłynniejszym teatrze świata w La Scali w operze "Clitennestra" Nicola Zingarellego. Stałymi bywalcami tych przedstawień byli od 1796 roku oficerowie armii włoskiej generała Napoleona Bonaparte; w tym młody jeszcze Henri Stendhal – późniejszy znakomity pisarz i współtwórca legendy mediolańskiej sceny. Angelica Catalani odbyła w latach 1819-1820 tournée do Warszawy, Krzemieńca, Wilna i Krakowa. W podwawelskim grodzie gościła podczas kładzenia podwalin pod kopiec Tadeusza Kościuszki na Górze św. Bronisławy. Była tą osobą, która 16 października 1820 roku pierwsza sypnęła łopatą kęs ziemi zapoczątkowując budowę owej mogiły naczelnika insurekcji 1794 roku – jeszcze przed dostojnikami Rzeczpospolitej Krakowskiej.

Był w tym jak wiemy osobisty, materialny wkład rodu Piwowarskich.
Pamięć o udziale pięknej Włoszki w tym wydarzeniu przekazały urzędowe relacje z obchodów i pamiętniki. Natomiast w tradycji rodziny Piwowarskich świadomość tę utrwalił bezpośrednio mój przodek Adam Jakub, który na budowę kopca wyasygnował 3 złote polskie i brał udział w uroczystościach tego samego dnia, kiedy pojawiła się tam piękna primadonna.

Podążając mało znanymi śladami Fryderyka Chopina, który w 1829 roku w drodze do Wiednia przejeżdżał przez Miechów, zatrzymaliśmy się na epizodzie z udziałem słynnej sopranistki tamtych lat, primadonny Angeliki Catalani. Podczas tournée, które odbyła w latach 1819-1820 do Warszawy, Lwowa, Krzemieńca i Wilna, odwiedziła także Kraków.

Piękna Włoszka kęsem ziemi zapoczątkowała 16 października 1820 roku budowę kopca Naczelnika insurekcji 1794 roku Tadeusza Kościuszki na górze św. Bronisławy. Był w tym także – i to w tym samym dniu – patriotyczny wkład "ku budowie kopca" pana przodka Adama Jakuba Piwowarskiego w postaci 3 złotych polskich. Co stało się potem?
Przyglądając się zegarkowi z wygrawerowaną dedykacją staruszka dramatycznie wykrzyknęła: pani Angelika, pani Catalani, moja kochana, moja jedyna... Wykonała nad głową oniemiałego Fryderyka znak krzyża i odeszła w głąb parowu. Natomiast uszkodzenie dyliżansu było poważniejsze niż się to początkowo wydawało. Pęknięcie osi wymagało kilkugodzinnej naprawy przez dobrego kowala, a tacy byli tylko w pobliskim Miechowie. Podróżni zatrzymali się na nocleg w karczmie "Pocieszka", położonej przy gościńcu u ujścia rzeczki Miechówki do Wielkiej Rzeki (obecnie Cichej). Była ona obszerna, kryta gontem, zbudowana z drzewa modrzewiowego i miała piękny, zadaszony ganek niczym dwór szlachecki. Mieściła ogromną izbę szynkarską z kominkiem i piecem obłożonym zielonymi kaflami glazurowanymi; kryła także kilka alków dla jakichś ważnych osobistości. Prowadził ją po opłakiwanym Kacprze Poradowskim nowy arendarz Abram Szmulewicz, Żyd poczciwy i kochający Polskę, dawny żołnierz pułkownika Berka Joselewicza.

Chopin wraz z towarzyszami podróży zatrzymał się w karczmie "Pocieszka". Przy okazji wysłuchał ponoć interesującej opowieści z czasów napoleońskich z udziałem dzielnej markietanki...
Burmistrz miechowski Jan Sieńkiewicz, który przybył z kowalem i jego pomocnikiem, opowiedział podróżnym historię owej staruszki wiwandierki, znaną dość szeroko w całej okolicy. Oto ona_ Wiosną 1813 roku pojawił się w rejonie Miechowa jednokonny furgon sanitarny z ciężko rannym młodym oficerem, powożony przez kobietę – typową żołnierkę o włoskiej urodzie, w wieku około 40 lat. Od klęski resztek słynnej wielkiej armii Napoleona nad Berezyną do ostatnich dni opiekowała się ledwo dającym znak życia rannym; zdana na własną przezorność i siły. Jak wilczyca broniła swego towarzysza broni przed lazaretami, maruderami, kozakami, zdziczałym chłopstwem i wilkami. Jej walka o utrzymanie przy życiu porąbanego moskiewskimi szablami i skłutego kozackimi pikami rannego trwała od grudnia poprzedniego roku do kwietnia 1813 roku. Pokonała w tym czasie odległość między Berezyną a górną Pilicą drogami komunikacyjnymi, wśród pól i lasów, w błocie i po grudzie, w śniegu i deszczu, bez lekarstw. Jedynym świadkiem wszystkich starań był koń rannego, zaprzęgnięty teraz do wozu-sanitarki. Również i on wymagał opieki. Dzielna markietanka doprowadziła furgon do karczmy "Pocieszka", gdzie ze szczegółami opowiedziała fakty związane z ratowaniem życia oficerowi i zaraz potem bardzo poważnie zaniemogła.

Czy w karczmie przy podmiechowskim gościńcu nastąpił kres epizodu z udziałem dzielnej kobiety i rannego oficera w rolach głównych?
Tu cała akcja nabrała dodatkowego kolorytu. Karczmarz, zaufany konwentu Bożogrobców w Miechowie, złożył stosowne doniesienie o owej nieszczęsnej kobiecie i rannym oficerze generałowi zakonu Tomaszowi Nowinie Nowińskiemu i sprowadził do nich z miasta miejscowego cyrulika. Markietanka po kilku miesiącach powróciła do zdrowia fizycznego, ale zaniemogła psychicznie. Nie potrafiła podać ani swego nazwiska, ani wskazać skąd pochodzi. Nie chciała opuszczać tego miejsca, nie umiała rozpoznać uratowanego przez siebie młodzieńca, który natomiast pamiętał ją ze swej brygady, ale osobiście nic o niej nie wiedział. Tymczasem trwała wojna. Generał zakonu stał się mimowolnym słuchaczem wykonanej przez ową kobiete jednej z partii opery Nicola Zingarellego. Zauważył także, że miała ona kilka kompletów szykownego odzienia. Polecił więc karczmarzowi, aby ten bezterminowo zepewnił jej ciepły kąt, wygodne łoże, stół i pożywną strawę. Zalecił też, aby bez koniecznych potrzeb nie wykorzystywać jej do prac przy prowadzeniu karczmy. Prosił, aby w jakichś nowych, zaistniałych okolicznościach powiadomić klasztor.

Tak troskliwa opieka przywróciła chyba zdrowie kobiecie schorowanej i po przejściach. I pomogła wreszcie w rozwikłaniu jej tajemnicy.
Na początku wszystko pozostawało w sferze domysłów. Chora wiosną i latem regularnie kąpała się w rzece i wystawała od rana do nocy przy trakcie pocztowym. Jesienią zaś i zimą zamykała się w swej izdebce na poddaszu karczmy, tuliła do ciepłego komina i zapadała w wielodniową śpiączkę. Do przejeżdżających traktem i zatrzymujących się w karczmie wychodziła w swym pieczołowicie przechowywanym uniformie wiwandierki i piękną francuszczyzną lub cudownie po włosku zwracała się do podróżnych w sposób nadzwyczaj grzeczny. Ostrzegała, by uważali na wilki, stronili od złych ludzi, wystrzegali się Austriaków i baczyli na kozaków. Niektórym przepowiadała wielką przyszłość, gorącą miłość, długie życie lub bliską śmierć. Prosiła usilnie, aby zajeżdżali do Mediolanu i słuchali jej pani. Od jesieni 1819 roku do jesieni 1820 roku owa markietanka zapadła na dziwną chorobę. Traciła okresowo przytomność, miała silną goraczkę, bredziła. Bez przerwy mówiła w malignie o mediolańskiej pani, że jest obok, blisko i musi ją zaraz zobaczyć. By jej wszystko opowiedzieć i prosić o przebaczenie za to, że odeszła z Francuzami.

I na horyzoncie pośród tumanów kurzu wzbudzanych końskimi kopytami i kołami dyliżansu pojawił się w gronie współpodróżnych 19-letni Fryderyk Chopin...
Od kryzysu w stanie zdrowia chorej minęło 10 lat. Traktem z Warszawy do Krakowa podążał właśnie pospiesznym dyliżansem młody Fryderyk. Pęknięcie osi w pojeździe spowodowało owo nieprawdopodobne spotkanie i identyfikację kobiety. Owa staruszka – jak się należy domyślać – była służącą Angeliki Catalani. W okolicznościach bliżej nieznanych opuściła swoją panią udając się z Francuzami w ich taborach wojskowych na podbój Europy. Wyprawa na Moskwę z żołnierzami IV Korpusu Eugeniusza Napoleona Beauharnais, dramatyczny odwrót i wielomiesięczna opieka nad ciężko rannym młodym oficerem odebrały jej zdrowie fizyczne i pomieszały umysł. Nie była zdolna do odnalezienia swoich. W tym stanie znalazła się pod Miechowem i pozostała w Polsce. Co się z nią stało po 1830 roku, nie wiadomo.

Za tydzień ostatnia część tej pasjonującej opowieści, w której poza Chopinem na miechowskiej ziemi pojawia się po raz pierwszy rodzina Manterysów.

Chopin przy Grobie Bożym
Rozmowa ze starszym kustoszem Muzeum Historycznego w Krakowie Stanisławem Piwowarskim

Z nastaniem lata 1829 roku Fryderyk Chopin zakończył swój trzeci i ostatni rok studiów teorii i kompozycji w Szkole Głównej Muzyki w Warszawie. Informując o postępach w nauce, w końcowej opinii urzędowego sprawozdania mądry Józef Elsner napisał: "szczególna zdatność, geniusz muzyczny". W Warszawie znano Fryderyka jako biegłego pianistę, ale świat jeszcze nic o nim nie wiedział. W gronie przyjaciół przez Miechów i Kraków "geniusz muzyczny" wyruszył na podbój owego świata. Ale zaczął od Wiednia...

O służącej primadonny Angeliki Catalani wiemy już niemal wszystko. Kim był oficer francuski i jak potoczyły się jego dalsze losy?
Był to Włoch spod Monte Rosa w Alpach, z krainy gdzie zawsze leży śnieg, górskie zbocza pokrywa lód, a szczyt w szczyt liczy po cztery i pół tysiąca metrów. Ludzie zaś mówią trzema dialektami i tyluż językami. Otóż, na polecenie podprefekta Mikołaja Sztegemana, zabrał go do siebie z karczmy wraz z furgonem właściciel majątku w Zarogowie Mikołaj Russocki herbu Zadora. Jego mądra żona Magdalena wybornie znała się na ziołach, a młoda pokojówka opiekowała chorym w wyjątkowo troskliwy sposób. Piękna wiosna 1813 roku, dobra opieka, spokój w oddaleniu od traktu i wspaniałe warunki panujące na dworze, pozwoliły wyrwać rannego z objęć kostuchy.

Wydobrzał w podmiechowskim Zarogowie młody Włoch i wyruszył z powrotem na wojnę...
O dalszym wojowaniu nie mogło być mowy, gdyż młodzieniec był bardzo osłabiony, wojna zaś toczyła się daleko. Lecząc wycieńczone ciało, gościnny dom otwierał i rozpalał serce przybysza. Młodzian zakochał się z wzajemnością w pokojówce i poprosił właściciela majątku o zezwolenie na ślub. Otrzymał zgodę i niebawem stary kościół pw. św. Wojciecha w Sławicach był świadkiem uroczystych zaślubin. W ten sposób w Miechowskiem pojawiła się rodzina Manterysów, która już niebawem wydała postacie znaczące wiele dla tego regionu. Dość będzie wymienić Mateusza i Stanisława, wybitnych działaczy ruchu ludowego, czy Adolfa, wójta historycznych Racławic i osobistego przyjaciela Walerego Sławka.

A co z Fryderykiem Chopinem, czekającym na naprawę pękniętej osi i jego współtowarzyszami podróży?
Wszyscy podróżujący z Fryderykiem byli obiecującymi, młodymi ludźmi. Ich przyszły los był jednak ciągle wielką niewiadomą. Wspólnie więc zadecydowali, że o spotkaniu tej niezwykłej staruszki i jej przepowiedni nie będą rozpowiadać. Tak więc się stało, że Chopin piszący do swojej rodziny bardzo często i spowiadający się niemal przed nią ze wszystkiego, czego w owej podróży doświadczył, o wydarzeniu tym i wróżbie nigdy nikomu nie wspomniał. Świadkiem tego spotkania był jednak Mieczysław Potocki, człowiek mało dyskretny. W ten sposób, a może dzięki temu, przebieg miechowskiego epizodu zachował się do naszych czasów.

Jakie jeszcze wspomnienia Mieczysława Potockiego zachowały się do czasów obecnych?
Wiemy z jego przekazów, że wczesnym rankiem następnego dnia podróży udali się na piechotę przez przedmieście Janów do Miechowa. Tu zwiedzili starożytny kościół pod wezwaniem Grobu Bożego i Jakuba Apostoła Młodszego, krużganki, kaplicę Grobu Chrystusa i ogród klasztorny. Od 10 lat nie było już w Miechowie zgromadzenia bożogrobców. Pozostał w nim tylko generał zakonu Tomasz Nowina-Nowiński, pełniący funkcję miejscowego proboszcza. Później podróżni powrócili do karczmy i odjechali naprawionym dyliżansem w kierunku Krakowa. Z Miechowa do Wieliczkowic było jeszcze trzy i pół mili, a z Wieliczkowic do Krakowa jeszcze dwie.

Pobyt Chopina w Krakowie trwał tydzień i został dość dokładnie utrwalony w historii.
Do stolicy Wolnego Miasta Fryderyk Chopin przybył 22 lipca i zatrzymał się na 7 dni w jednych z licznych tamtejszych hoteli, zwiedził miasto i okolicę. Odwiedził m.in. Bibliotekę Jagiellońską przy ul. św. Anny, 23 lipca wpisuje się z towarzyszami do książki gości. Zwiedził Kopalnię Soli w Wieliczce, słuchał grającego na organach w katedrze wawelskiej Wincentego Gorączkiewicza. Chciał również z bliska ujrzeć miejsca związane z tematyką wystawianych w Warszawie dzieł scenicznych – opery Józefa Elsnera "Król Łokietek w Ojcowie" i baletu Karola Kurpińskiego "Wesele w Ojcowie", a także porównać swe wrażenia z zajmującym opisem tego miejsca pióra Klementyny z Tańskich Hoffmanowej. W tym to celu miał odwiedzić miejscowego gospodarza Antoniego Indyka, u którego sławna pisarka stanęła. Zwiedził przy okazji ruiny zamku w Ojcowie, sławną grotę królewską – grotę Czarną, zamek w Pieskowej Skale, i dolinę Prądnika ze słynną Maczugą Herkulesa. 29 lipca, w środę, Fryderyk Chopin wyruszył ze stacji dyliżansowej "Pod Czarnym Orłem" (obecnie Rynek Podgórski 13) do Wiednia. Droga wiodła przez Bielsko, Cieszyn i ziemię morawską. Do stolicy Austrii przybył 31 lipca 1829 roku.

Zbliżamy sie do końca tej ciekawej opowieści. W jakiej sytuacji i kiedy ona powstała?
Napisałem ją w grudniu 2001 roku podczas pobytu na Oddziale Chirurgicznym Szpitala św. Anny w Miechowie. Tę opowieść chciałbym zadedykować lekarzom chirurgom oraz pielęgniarkom, które się mną zajmowały. Jest to moja wdzięczność za fachową pomoc medyczną i troskliwą opiekę.

Zbigniew Wojtiuk 

Grudzień 2001

NOTE: Before 2010 it was believed that the Manterys surname evolved in Zarogów, Poland, from the surname of a French soldier who settled in Zarogów during Napoleon's retreat from Moscow in 1812.

However, it was discovered in 2010 in the Diocesan Archives in Kielce that the Manterys surname appears in parish records a century earlier in the nearby Sławice parish. It includes a Józef Manterys who was born in in 1717 in neighbouring Szczepanowice, whose parents Marcin and Marianna can be assumed to have been born in the late 1600s. So though the origin of the surname now remains unknown, it is not unreasonable to assume that it dates from at least the 1600s in Poland.

Therefore, the claim in the following article that this French soldier created the Manterys line from circa 1813 in Zarogów cannot be true.

It is possible however, that the legend about the Frenchman Martin may have originated from a misreading of the parish records from that period, during which Polish parish registers were written in Latin and all first names were “Latinised”. Thus the Polish “Marcin”, a common name in those days, was recorded in Latin as “Martin”, which is also the French spelling.

Furthermore, because illiteracy was high among the country people, the surname was written as it was heard by the recorder, with variations of Manterys, Manteris, Menteris, Mantyrys, Mentyrys, and not always consistently within the same birth record. For example, the earliest entry so far identified, dated March 1717 recording the birth of Józef, is written Manterys on the index page of the parish register and Manteris on the birth record page. Sometimes, two different versions were recorded on the same page. However, a detailed analysis of these various entries show that all these relate to the same family tree.

It is nevertheless possible that the French soldier story has some validity. It is possible that the name was not imported from France, but that a Frenchman changed his name to the local one – perhaps he was a deserter from Napoleon’s defeated army, was in hiding and took the surname of the local maid from the manor whom he married? This was a theory of local politician Mateusz Manterys (14-9-1872 – 26-3-1946). Or perhaps a Frenchman arrived in the Zarogów area at an earlier date, married into a Manterys family and through oral history (illiteracy was high among country people) and time the facts got mixed up?

Whatever the real story, the one certainty is that the name Manterys has been recorded in the Zarogów and neighbouring villages since 100 years before Napoleon’s retreat from Moscow.

The following article was written in 2001 before this information was known. It is included here as a detailed example of the French soldier theory.

A kilogram of history with a gram of legend
The Encyklopedia Muzyczna PWM (1984 edition, pa110, volume C-D), mentions that Chopin, 19 at the time and a promising musician, passed through Miechów in 1829 on his way from Warsaw to Vienna in the company of many notables. None of Chopin’s official biographies mentions this, but facts and plausible assumptions makes it a likely story.

Chopin’s carriage broke down near Miechów by the Chodówka forest. When the passengers alighted, a small old woman emerged from among the trees, decked out in the uniform of a typical camp follower of Napoleon’s army of 1812. She spoke in perfect French, in a voice reminiscent of an actor reciting in the Old Theatre. She talked about how apparently back at home she'd had an employer who was an opera singer and who favoured Chopin. She approached Chopin and foretold him his great future.

The Miechów mayor at the time, Jan Sienkiewicz, who arrived with the blacksmith to fix the carriage axle, told the travellers the old woman’s story, which was well known in the district.

The story goes that in the spring of 1813 there appeared a one-horse ambulance wagon driven by an Italian-looking woman, a typical army camp follower about 40 years old, with a seriously wounded young officer on board. They arrived from the defeat of the French army (which was retreating from Moscow) in the winter of 1812 after the battle of Berezyna (now in Belarus). She nursed the scarcely living soldier all the way all by herself, defending against marauders, Cossacks and wolves, without medicine, through forest tracts, open country, mud, snow and rain.

The only other witness to all this was the wounded officer’s own horse, which pulled the wagon. The horse also needed help and care. The brave woman came to the “Pocieszka” inn near Miechów, where she told her tale in great detail, and then fell seriously ill. The innkeeper informed the head of the monastery of the Holy Sepulchre (Bozogrobcy) in Miechów, Tomasz Nowina-Nowinski, and a medic was brought to the inn.

The woman recovered physically after some months but not mentally. She was unable to give her name or where she came from. She didn’t want to leave and couldn’t recognise the officer she had saved. The officer in turn remembered her from his brigade but knew nothing about her. She sang a part from the Nicola Zingarella opera in the presence of the head of the monastery, who noticed that she had a few sets of very elegant clothes. He asked the innkeeper to provide her with food and lodgings.

Spring and summer she stood all day by the postal tract. Autumn and winter she huddled by the warm chimney, often in days-long coma-like sleep. When travellers passed she would most politely greet them in fluent French or Italian, dressed in her meticulously preserved camp follower’s uniform. She would warn the travellers against all sorts of dangers on their journey, foretold their future and talked about her former employer, the opera singer.

Her meeting with Chopin by the forest and her talk about the opera singer helped to reveal her identity. She was a servant of Angelica Catalani, the opera singer. For reasons unknown she left her lady to join the French army on its conquest of Europe as part of Eugene Napoleon Beauharnais’ 4th Corps. She lost her health and reason during the retreat from Moscow, and was unable to find her family and home. In that state she arrived in Miechów and remained in Poland. Her fate after 1830 is unknown.

The custodian of the Kraków musical museum says that the officer came from Monte Rosa in the Italian Alps, where there is perpetual snow and people speak in three languages. On the instruction from the sub-prefect Mikolaj Sztegeman, the young officer was taken by a local country squire from Zarogów, Mikolaj Russocki (heraldic name Zadora) whose wise wife Magdalena was an accomplished herbalist. A young chambermaid tenderly looked after the officer. The beautiful spring of 1813, good care, peace away from the busy tract and excellent conditions on the estate, all helped his recovery. However, he was too weak to rejoin his now distant army unit.

During his convalescence, the officer and the chambermaid fell in love, and permission to marry was sought and granted by the squire. The wedding took place in the old church of St Wojciech in Sławice (some 6km from Zarogów). This is how the Manterys line began.

The Chopin episode was revealed to posterity by the nobleman Mieczyslaw Potocki.

Zbigniew Wojtiuk
December 2001

This is a translated and abridged version of the articles, most of them being devoted to Chopin’s stay in and around the Miechów district for some two weeks. The full text reads like an absorbing historical novel in the original Polish. The author Zbigniew Wojkiuk wrote this while in hospital and dedicated it to the hospital staff. He interviewed Stanisław Piwowarski, a senior custodian of the Kraków Historical Museum.

bottom of page